Alice Miller, światowej sławy psycholożka i pisarka, autorka wielu książek o przemocy wobec dzieci.

Wykład jest syntezą wiedzy przedstawionej przez autorkę
w książce „Zniewolone dzieciństwo. Ukryte źródło tyranii”.

Wykład Alice Miller

wygłoszony na konferencji „Jak kochać dziecko – nowe okrycia psychologii” zorganizowanej w Warszawie przez naszą Fundację w maju 1999 r.

Prawdopodobnie od zarania cywilizacji ludzie zastanawiali się nad przyczynami zła, jakie drzemie w człowieku. Intuicyjnie poszukiwano przyczyn złych skłonności w doświadczeniach dzieciństwa, dominowało jednak przekonanie, że niektóre dzieci po prostu rodzą się złe i trzeba z nich to wyplenić za pomocą bicia”.


Chociaż setki powieści i autobiografii opisują problem stosowania różnych form przemocy wobec dzieci, prawda o powszechności tego zjawiska z trudem toruje sobie drogę do świadomości społecznej. Dopiero okresie ostatnich dwudziestu lat można zanotować prawdziwy postęp w tej dziedzinie, będący zasługą niewielkiej grupy badaczy, a także mediów. W dalszym ciągu jednak wpływ przemocy doświadczanej we wczesnym dzieciństwie na całe życie pozostaje niedoceniany, a nawet podważany. Dla przykładu socjolog W. Sovsky, pisząc swoje imponujące skądinąd dzieło na temat przemocy, nawet słowem nie wspomina o dzieciństwie. Poświęcając wiele uwagi instynktowi rozmyślnego zadawania cierpienia nazywa go „tajemniczym”, choć jest on łatwy do wyjaśnienia, jeśli uwzględnić koncepcje, że oprawcy zapewne pobierali brzemienne w skutki lekcje okrucieństwa we wczesnych fazach swojego życia. Także Goldhagen, w swej rozprawie o ludziach, którzy ochotniczo podejmowali się torturowania innych, ignoruje czynnik ich dzieciństwa. Czytelnicy na próżno poszukują odpowiedzi na pytanie, co sprawiło, że szanowani członkowie społeczeństwa nagle postępowali jak potwory. Jak to się stało, że były nauczyciel Klaus Barbie i inni, opisywani przez swoje córki jako troskliwi i czuli ojcowie, mogli skazywać niewinnych ludzi na tortury lub sami je zadawali?

Kwestię przemocy rozważymy na przykładzie hitleryzmu. Pytania o jego źródła padały wielokrotnie i przynosiły różne, nie do końca przekonujące odpowiedzi. Przykładowo – argument, że panujące w Republice Weimarskiej bezrobocie i nędza były źródłem ogromnej frustracji rozładowywanej poprzez mordowanie ludności żydowskiej i przeciwników politycznych, jest mało przekonujące, jako że Hitler szybko opanował problem bezrobocia.

Musiały zatem istnieć inne czynniki, dotąd pomijane, które wyjaśniałyby, dlaczego ludobójstwo miało miejsce w Niemczech i właśnie w tym, a nie w innym czasie. Według mnie jednym ze sprawczych elementów był destrukcyjny styl wychowania dzieci, szeroko stosowany w Niemczech na przełomie dziewiętnastego i dwudziestego wieku, styl którego nie waham się nazwać powszechnym maltretowaniem dzieci.

Oczywiście dzieci w innych krajach były i są źle traktowane pod pozorem ich wychowywania, ale rzadko kiedy zaczyna się to w tak wczesnej fazie ich życia i z taką systematycznością, jaka charakteryzowała pruską pedagogikę. Na dwa pokolenia przed dojściem Hitlera do władzy metody te doprowadzono do perfekcji. Na takich podstawach Hitler mógł osiągnąć swój cel: „Mój ideał wykształcenia jest surowy. Cokolwiek jest słabe, musi być bezwzględnie wytrzebione. W twierdzy mego wojującego zakonu wyrośnie generacja młodych ludzi, którzy zasieją strach w sercach całego świata. Gwałtowna, władcza, nieustraszona, okrutna młodzież to jest to, czego chcę. W ten sposób będę mógł nadawać rzeczom nowy kształt”. Program wychowawczy, polegający na odrzuceniu wszystkiego co życiodajne, był zapowiedzią planowanych przez Hitlera zbrodni.

Głównym tematem naszego zainteresowania są liczne i szeroko dostępne w Niemczech traktaty pedagogiczne dr. Daniela Schrebera. Niektóre z nich osiągnęły 40 wydań. Przedstawiały one całościowy system wychowywania dzieci od momentu ich przyjścia na świat. Wiele osób w najlepszej wierze stosowało wskazówki dr Schrebera i innych autorów, aby jak najlepiej wychowywać potomstwo na przykładnych obywateli Niemieckiej Rzeszy. Rodzice ci nawet nie podejrzewali, że poddają swe dzieci systematycznej formie tortur o długotrwałych konsekwencjach.

Dr. Schreber był przekonany, że jeśli niemowlę płacze, to należy zmusić je, by umilkło, za pomocą bicia. Zapewniał, że „taka procedura jest konieczna raz, najwyżej dwa razy, a potem dorosły staje się już na zawsze panem dziecka. Od tej pory wystarczy jedno spojrzenie, jeden groźny gest, by dziecko ujarzmić”. Nade wszystko noworodek powinien być poddany wojskowemu drylowi od momentu przyjścia na świat, aby był posłuszny i powstrzymywał się do płaczu. Psychoanalityk W. Niederland cytuje przykłady codziennych praktyk wychowawczych stosowanych w tamtych dekadach, np. instrukcje uczenia niemowląt „sztuki samozaparcia”: „Kładziemy dziecko na kolanach niańki, która właśnie coś je lub pije. Bez względu na to, jak bardzo dziecko pragnie dostać coś do ust, jego potrzeby nie powinny być w żadnym wypadku zaspokajane”. Niederland podaje przykład z życia rodzinnego Schrebera. Jedząca gruszkę niania nie mogła się powstrzymać od dania niemowlęciu kawałka. Została natychmiast zwolniona z pracy, a wieść o tym rozniosła się po całym Lipsku, stając się ostrzeżeniem dla innych opiekunek.

Prawdopodobnie od zarania cywilizacji ludzie zastanawiali się nad przyczynami zła, jakie drzemie w człowieku. Intuicyjnie poszukiwano przyczyn złych skłonności w doświadczeniach dzieciństwa, dominowało jednak przekonanie, że niektóre dzieci po prostu rodzą się złe i trzeba z nich to wyplenić za pomocą bicia.

Nauka przynosi nowy wgląd w te sprawy. W przeciwieństwie do panujących jeszcze 15 lat temu poglądów*, wiadomo dziś, że mózg ludzki w momencie narodzin nie jest jeszcze pełni ukształtowany. Zdolności umysłowe jakie osiąga człowiek, zależne są od doświadczeń pierwszych trzech lat jego życia. Badania nad zaniedbanymi i maltretowanymi dziećmi rumuńskimi ujawniły poważne uszkodzenia pewnych części mózgu, które powodowały emocjonalne i intelektualne niedomogi w późniejszym życiu. Według najświeższych odkryć neurobiologii, powtarzające się urazy emocjonalne i fizyczne prowadzą do wydzielania się hormonów stresu, które atakują tkankę mózgu i niszczą istniejące połączenia nerwowe. Badania ujawniły, że u dzieci maltretowanych partie mózgu odpowiedzialne za kontrolę wyższych ludzkich emocji są od 20 do 30% mniejsze niż u dzieci normalnych.

Od czasu eksperymentów prowadzonych przez dr Harlow’a na małpach wiadomo, że zwierzę wychowywane sztucznie przez matki-roboty stają się agresywne i w późniejszym życiu nie przejawiają zainteresowania własnym potomstwem. Najnowsze badania na małpach ujawniły, że są one skłonne do zabijania przedstawicieli własnego gatunku, jeśli były pozbawione w dzieciństwie właściwej opieki. Badania Johna Bowlby nad brakiem więzi emocjonalnych u przestępców oraz opisywane przez Rene Spiza zjawisko zgonów małych dzieci w higienicznych warunkach szpitalnych na skutek emocjonalnego zaniedbania świadczą o tym, że nie tylko młode zwierzęta, ale i ludzkie niemowlęta wymagają poczucia bezpieczeństwa i intymnego kontaktu z rodzicami, o ile ich rozwój społeczny ma przebiegać normalnie.

Dzieci niemieckie, poddawane na przełomie wieków systematycznej tresurze posłuszeństwa, były narażone nie tylko na cielesne „korekty” ale i także na całkowitą deprywację emocjonalną. Podręczniki wychowania z tamtego okresu traktowały fizyczne okazywanie uczuć, takie jak przytulanie i całowanie, za przejaw słabości, a rodzice byli ostrzegani przed zgubnymi skutkami rozpieszczania, stojącego w sprzeczności z obowiązującym ideałem dyscypliny i surowości. W konsekwencji niemowlęta cierpiały pozbawione bezpośredniego okazywania miłości przez rodziców. Warto dodać, że jeden syn doktora Schrebera, twórcy pruskiej pedagogiki, zakończył swoje życie jako człowiek chory na paranoję, a drugi popełnił samobójstwo.

Okrycia dokonane przez Bowlby’ego i Spitza prawie 40-ci lat temu* zostały potwierdzone przez ostatnie badania neurobiologiczne, które wskazują, że nie tylko kary cielesne, ale i brak czułego kontaktu fizycznego między dzieckiem i rodzicem powodują, że pewne obszary mózgu, zwłaszcza te, które są odpowiedzialne za wyższe ludzkie emocje, pozostają nierozwinięte. Badania neurologiczne pozwalają nam łatwiej zrozumieć, jak funkcjonowali tacy oprawcy jak Eichman, Himmler, Hoess i inni. Ćwiczenia w rygorystycznym posłuszeństwie, przez jakie przeszli w okresie niemowlęcym, zahamowały rozwój ludzkich odruchów takich jak litość i współczucie. Całkowity uwiąd emocji pozwalał sprawcom najgorszych zbrodni funkcjonować po wojnie całkowicie normalnie i zadziwiać ich własne otoczenie brakiem jakichkolwiek wyrzutów sumienia.

Wobec braku pozytywnych czynników, uczuć i obecności życzliwych osób, które zakwestionowałyby takie metody i broniły wartości humanitarnych, maltretowane dziecko ma właściwie tylko jedną opcję – wyparcie swych cierpień i idealizację okrucieństwa. Samotna wędrówka poprzez upokarzający i bolesny proces wychowawczy może więc wpoić ofierze podziw dla oprawcy, co sprawia, że osoby, które w dzieciństwie były obiektem przemocy, mogą przez całe życie uważać, iż bicie jest nieszkodliwe, a kary cielesne są zbawcze.

Benjamin Wiłkomirski, autor przejmującej książki opisującej dzieciństwo w obozie koncentracyjnym, wyznał mi, że 50 lat zajęło mu zgłębianie problemu, kim były kobiety pełniące role strażniczek, które otwarcie i bez hamulców rozkoszowały się dręczeniem i upokarzaniem uwięzionych dzieci. Okazało się, że przed wojną były szwaczkami lub sprzedawczyniami, a w ich życiorysach nie było niczego nadzwyczajnego. W trakcie procesu deklarowały, że nie były świadome, iż dzieci żydowskie są istotami ludzkimi. Można by wysnuć stąd wniosek, że propaganda i manipulacja wystarczają, by przekształcić zwykłych ludzi w sadystycznych zbrodniarzy. Nie podzielam tej opinii. Przeciwnie. Jestem przekonana, że tylko osoby, które doświadczyły psychicznego i fizycznego okrucieństwa w pierwszym okresie życia i którym nie okazywano miłości, mogą stać się oprawcami. Jak wskazują materiały archiwalne Goldhagena, ludzie ci nie potrzebowali żadnej indoktrynacji, gdyż ich podświadomość, pamięć ciała, zachowały dokładną instrukcję, jak ranić słabszych, gdy tylko im na to pozwolono. Sama indoktrynacja nie jest w stanie wyzwolić okrucieństwa w człowieku, który nie ma takich zakodowanych doświadczeń.

Bez względu jednak na to, jak brutalnego wychowywania doświadczyli ci ludzie, często wyrastali oni na pozornie normalnych i dobrze przystosowanych obywateli. Ale prędzej czy później, najczęściej wówczas, gdy sami stawali się rodzicami, dawne ofiary postępowały ze swoimi dziećmi dokładnie tak, jak postępowano z nimi – bez najmniejszego poczucia winy.

Studia nad przemocą wobec dzieci ujawniają przy tym zadziwiającą prawidłowość, że rodzice wymierzają identyczne kary lub zaniedbują potrzeby własnych dzieci w taki sam sposób, jakiego sami doświadczyli w dzieciństwie. Nie potrafią postępować inaczej. W przypadku nadużyć seksualnych wobec dzieci często zdarza się, że przestępcy nie mają świadomej wiedzy na temat wczesnej fazy własnego życia lub są odcięci od uczuć towarzyszących tym przeżyciom. Dzieje się tak dotąd, dokąd nie poddadzą się leczeniu i nie wyjdzie na jaw, że odtwarzają doświadczenia, przez które przeszli w dzieciństwie.

Informacje o okrucieństwie doznawanym w tej wczesnej fazie życia pozostają zakodowane w podświadomości. Dla dziecka, jeśli ma przetrwać i nie załamać się pod ciężarem bólu i strachu, świadome doznawanie takich przeżyć jest niemożliwe – musi ono tę wiedzę wyprzeć. Ale ukryte w podświadomości wspomnienia popychają je w dorosłym życiu do odtwarzania raz po raz skrywanych w podświadomości wspomnień, do poszukiwania wciąż nowych ofiar, w nieuświadomionym i płonnym dążeniu do wyzwolenia się ze strachu i braku poczucia bezpieczeństwa, jakie towarzyszyły mu w dzieciństwie.

Dopóki przyczyna destrukcyjnych zachowań nie zostanie uświadomiona, a reakcja na nią zrozumiana i przeprogramowana, dopóty trwać będzie proces mszczenia się na niewinnych ofiarach i przelewania na nie swej nienawiści.

Badania, którymi dysponuję od 1980 roku i które przytaczam w wydanej właśnie w Polsce książce „Zniewolone dzieciństwo” potwierdziły moje przypuszczenia, że zarówno w hitlerowskich Niemczech, jak i wśród żołnierzy amerykańskich, którzy służyli w Wietnamie, osoby, które odebrały brutalne wychowanie, wykazywały się szczególnym okrucieństwem.

Kolejnego potwierdzenia wpływu dzieciństwa na przyszłe zachowanie dostarczyły badania nad dzieciństwem osób, które w czasach terroru miały odwagę ratowania innych. Dlaczego ludzie ci ryzykowali życiem, by sprzeciwić się złu? Wiele naukowych studiów poświecono temu zagadnieniu. Typowe odpowiedzi obracają się wokół wartości religijnych i moralnych. Ale ponad wszelką wątpliwość zarówno aktywni poplecznicy zagłady, jak i bierni jej obserwatorzy, także mieli kontakt z wartościami religijnymi w swoich wychowaniu. Nie jest to zatem wystarczające wyjaśnienie. Byłam przekonana, że musiał istnieć jakiś czynnik w dzieciństwie tych ludzi, który w sposób zasadniczy różnicował ich doświadczenia w stosunku do wczesnodziecięcych doświadczeń zbrodniarzy wojennych.

Przez lata poszukiwałam dowodów potwierdzających tę tezę i dzięki pomocy Lloya de Mause’a, przewodniczącego Międzynarodowego Towarzystwa Psychohistorycznego, znalazłam empiryczne studium Oliner`a „Osobowość altruistyczna: Wybawcy Żydów w hitlerowskiej Europie”, oparte na wywiadach z ponad czterystoma świadkami owych czarnych dni. Studium to potwierdziło moją hipotezę. Jego konkluzja sprowadza się do stwierdzenia, że jedynym elementem zasadniczo odróżniającym ratujących od zbrodniarzy był rodzaj otrzymanego w domu wychowania.

Niemal wszyscy ratujący stwierdzali, że w ich rodzinie panowała dyscyplina oparta na tłumaczeniu i argumentach, a nie na karach. Kara cielesna należała do rzadkości i nigdy nie była wyrazem ślepej rodzicielskiej furii, lecz wiązała się z konkretnym przewinieniem i była sprawiedliwa. Jeden z rozmówców wspominał, że raz w życiu został zbity za zabranie młodszych dzieci na zamarznięte jezioro i narażenie ich życia. Inny zwierzył się, że ojciec uderzył go tylko jeden raz – i że go za to przeprosił. Ze wszystkich wypowiedzi przebija wspólny ton: „Moja matka zawsze tłumaczyła mi, co było niewłaściwego w moim zachowaniu. Mój ojciec też dużo ze mną rozmawiał. Byłem pod wielkim wrażeniem tego, co do mnie mówili.”

Zupełnie inny obraz wyłania się ze zwierzeń oprawców. „Kiedy mój ojciec był pijany, sięgał po pas. Nigdy nie wiedziałem, za co jestem bity. Często bił mnie za coś, co zrobiłem wiele miesięcy wcześniej.”

Tłumaczenie dziecku, co w jego postępowaniu rodzic uważa za niewłaściwe, jest dowodem zaufania do dobrych intencji dziecka. Jest też wyrazem szacunku i wiary rodzica w możliwości rozwoju dziecka i poprawy jego zachowania. Ludzie, którym od najmłodszego wieku okazywano uczucie i dostarczano emocjonalnego wsparcia, naśladują życzliwą i altruistyczną postawę swoich rodziców. Wspólną ich cechą jest wysokie poczucie własnej wartości, umiejętność podejmowania szybkich decyzji i zdolność empatii.

Siedemdziesiąt procent badanych osób stwierdziło, że podjęcie decyzji o ratowaniu innych było dla nich kwestią minut i podjęli ją samodzielnie. Uważali, że muszą to zrobić. Nie mogli bezczynnie przyglądać się złu.

Takie postawy, uważane za szlachetne i pożądane w każdym społeczeństwie, nie są jednak budowane przy pomocy pięknych słów, lecz poprzez osobisty przykład dorosłych. Jeżeli ich zachowanie stoi w sprzeczności z głoszonymi ideami, jeżeli dzieci są maltretowane i poniżane, wzniosłe ideały i stojące za nim autorytety nie tylko zostaną przez nie odrzucone, ale mogą wzniecić gniew i bunt.

Philip Greven w swej wysoce informacyjnej książce „Spare the Child” (Ocalić dziecko) cytuje amerykańskich przedstawicieli Kościoła, kobiety i mężczyzn, zalecających bolesne bicie niemowląt w pierwszych miesiącach życia jako gwarancję wychowania ich w posłuszeństwie. Zalecenia takie mogły być napisane tylko przez ludzi, którzy jako dzieci byli ofiarami bicia i w późniejszym wieku gloryfikowali to, czego sami doświadczyli. Na szczęście w USA książki te nie miały 40. nakładowych wydań.

Zaatakowane zwierzę reaguje postawą „walcz lub uciekaj”. Żaden z tych wariantów nie wchodzi w grę w przypadku dziecka narażonego na agresję ze strony bliskich członków rodziny. Wobec braku wcześniejszych doświadczeń nie wie, że znęcanie się nad nim jest wynaturzeniem, więc choć cierpi, przyjmuje to za coś naturalnego. Pomimo zadawanego mu bólu kocha rodziców, gdyż miłość ta jest mu niezbędna do życia. Nienawiść do nich jest wypierana ze świadomości, tym bardziej, że jest ona zakazana kulturowo. Zdławione reakcje rozpaczy i nienawiści znajdują ujście często dopiero po latach w aktach autodestrukcji (depresje, samobójstwa, narkomania) lub agresji skierowanej przeciw słabszym, w tym własnym dzieciom, mniejszościom lub innym domniemanym wrogom. Obiekty agresji są różne w zależności od kraju, ale najprawdopodobniej podłoże nienawiści jest wspólne dla całego świata.

Wiemy na przykład, że Hitler jako dziecko był maltretowany, poniżany i ośmieszany przez ojca, bez najmniejszej ochrony ze strony matki. Prawdziwe źródło jego nienawiści staje się zatem oczywiste. Poszukiwałam podłoża, na którym ukształtowała się nie tylko struktura umysłowa Hitlera, ale także wielu innych dyktatorów, takich jak Mao, Stalin czy Caucescu. We wszystkich przypadkach zidentyfikowałam je jako rezultat nienawiści do rodzica, emocji, która pozostawała nieuświadomiona nie tylko dlatego, że nienawiść do własnego ojca była absolutnie zabroniona, ale także dlatego, że we własnym interesie, wiedzione instynktem przetrwania dziecko utrzymywało iluzję posiadania dobrego rodzica. Okazywanie nienawiści było więc możliwe tylko w formie przeniesionej na innych i wtedy mogło się ujawnić bez hamulców. Hitler nie znalazłby jednak tak wielu zwolenników, gdyby schemat „opieki” jakiej sam doświadczył nie był tak szeroko rozpowszechniony w Niemczech i w Austrii.

Można również zidentyfikować źródło szczególnej nienawiści Hitlera do Żydów. Jego babka ze strony ojca była zatrudniona w domostwie kupca żydowskiego w Grazu. Po powrocie do rodzinnej wioski w Branau w Austrii urodziła syna Aloisa, ojca Hitlera, na którego utrzymanie otrzymywała przez czternaście lat wsparcie finansowe od byłego pracodawcy, co nie pozostawiało wątpliwości odnośnie do powodów tej pomocy. Historia ta, która pojawiła się w wielu biografiach Hitlera, stanowiła ogromny problem dla jego rodziny. Dla Aloisa domniemanie, że może być pochodzenia żydowskiego, było nie do zniesienia, zwłaszcza w atmosferze antysemityzmu, w jakim wzrastał. Żadne honory na jakie zapracował jako dobry urzędnik celny nie mogły wymazać uczucia hańby, poniżenia i nienawiści wynikających z ukrywanego faktu, że jego ojciec był Żydem. Jedynym – i bezkarnym zarazem – ujściem dla jego wściekłości, było codzienne niemiłosierne bicie syna. Maltretowane dziecko rozwinęło więc w akcie samoobrony maniakalną ideę, że musi nie tylko siebie, ale i całe Niemcy, a nawet świat oczyścić z żydowskiej krwi.

Nie tylko żydowskiej. W domu Hitlera mieszkała przez całe lata chora na schizofrenię ciotka Johanna, której niepoczytalne zachowanie napawało małego Adolfa przerażeniem. Jako dorosły nakazał wymordowanie wszystkich niepełnosprawnych i chorych umysłowo, by uwolnić społeczeństwo od takiego „balastu”. Niemcy stały się dla niego symbolem niewinnego dziecka, które chciał ocalić przed niebezpieczeństwem, jakie dosięgło jego samego. Absurd? Absolutnie nie. Dla podświadomości tego rodzaju symbolika brzmi całkiem logicznie i normalnie.

Matka Hitlera, która beznadziejnie poddała się tyranii męża, nie stanowiła dla syna żadnej pomocy. Jej strach wsiąkł również w podświadomość dziecka, popychając go w dorosłym życiu w stronę ciągłych destrukcyjnych działań w niezmordowanym, nieświadomym dążeniu do uwolnienia się od wczesnodziecięcych lęków i obsesji.

Przedstawiłam te koncepcje szerzej w książce „Zniewolone dzieciństwo”. Wiele osób uznało je za nieuzasadnione i niewystarczające do wyśnienia postępowania Hitlera. Zapewne nie wyjaśniają wszystkich jego działań, ale ukazują przyczynę urojeń, które były podstawą wielu jego decyzji.

W badanych przeze mnie życiorysach tyranów istnieje bez wyjątku wspólny wątek myślenia paranoicznego, wywodzącego się z wczesnego dzieciństwa, oraz element wyparcia i zepchnięcia do podświadomości doświadczeń, przez które przeszli. Mao, który skazał na śmierć miliony ludzi, był niemiłosiernie chłostany przez swojego ojca, surowego nauczyciela, który próbował w ten sposób „zrobić z niego mężczyznę”. Chiński dyktator nigdy nie przyznał się do wściekłości na swojego ojca. Podobnie Stalin sprowadził cierpienie i śmierć na miliony osób, ponieważ nawet u szczytu swojej potęgi nieustannie nawiedzany był przez wczesno-dziecięce lęki bezsilności. Jako dziecko był codziennie bity przez ojca alkoholika, podczas gdy matka, wykazująca cechy psychotyczne, nie była w stanie bronić syna. Stalin przez całe swoje życie idealizował swoich rodziców, a jednocześnie do końca jego dni dręczyły go wizje zagrożeń, które dawno przestały istnieć, ale stale były obecne w jego zaburzonym umyśle. Podobne doświadczenia dzieciństwa odnaleźć można w życiorysie Ceausescu.

Oczywiście odniesienia do dr Schrebera i jego metod wychowawczych nie wystarczą do wyjaśnienia przyczyn hitleryzmu. Próby konstruowania wyjaśnień wokół jednego tylko czynnika byłyby wielkim uproszczeniem. Jednoczynnikowe wyjaśnienie mogłoby prowadzić do usprawiedliwienia oprawców z powodu uznania ich za chorych. Według mnie żadne wychowanie, nawet brutalne, nie daje licencji do mordowania. Jednak sprowadzenie wszystkiego do defektu genetycznego też nie jest zadawalające. Skąd wzięłoby się w Niemczech tyle osób urodzonych 30-40 lat przed II wojną światową z tak zgubną predyspozycją? Nie wiem o żadnym genetyku, który próbowałby odpowiedzieć na to pytanie.

Nauka obaliła mit, że niektórzy po prostu rodzą się źli. Dziecko wprawdzie nie przychodzi na świat jako biała karta, albowiem już w łonie matki posiada odziedziczony od rodziców kod genetyczny i czynniki te w dużym stopniu determinują jego przyszły temperament, inklinacje i talenty. Jednak charakter człowieka zależy przede wszystkim od tego, czy we wczesnym okresie swego życia otrzymywał miłość, czułość, troskliwość i zrozumienie, czy też skazany był na emocjonalną deprywację i okrucieństwo.

Wg statystyk amerykańskich 90% przestępców kryminalnych było w dzieciństwie ofiarami przemocy. Jest to wysoki wskaźnik zważywszy na fakt, że traumatyczne przeżycia z okresu dzieciństwa są zwykle wypierane ze świadomości. Można zatem przyjąć, że prawdopodobnie blisko 100 % więźniów było w dzieciństwie ofiarami przemocy. Rosnąca liczna dzieci, które popełniają zbrodnie, to dzieci zaniedbane, w których życiu zabrakło emocjonalnych więzi z najbliższymi, a przemoc jakiej doznawały była niemal regułą. Dzieci kochane i chronione nie stają się kryminalistami.

Mimo wielu danych empirycznych czynnik dzieciństwa jest nadal niedoceniany. Tysiące profesorów w setkach uniwersytetów zagłębiają wszelkie możliwe tematy, ale nie ma ani jednej katedry na świecie, która zajmowałaby się badaniem skutków przemocy i okrucieństwa wobec dzieci. Z powodów czysto praktycznych, głównie w celu wyciągnięcia wniosków na przyszłość, ważne jest zerwanie z tym tabu. Lekceważenie lub trywializacja czynnika dzieciństwa w badaniach nad przyczynami przemocy i zbrodni prowadzą bowiem często do interpretacji, które nie przekonują i odwracają uwagę od rzeczywistych ich korzeni.

Porównanie dzisiejszych metod wychowawczych z metodami z przeszłości jest w stanie zainicjować prawdziwe zmiany. Może otworzyć nowe perspektywy i zachęcać do tworzenia zdrowszych struktur wychowywania dzieci. Wiele współczesnych, światłych książek o relacjach miedzy rodzicami i dziećmi jest przykładem konkretnej pomocy dla rodziców w zastosowaniu wiedzy psychologicznej w praktyce wychowawczej. Rodzicom, którzy są w stanie połączyć w całość nowe informacje, łatwiej przychodzi szanować, zachęcać, rozumieć i kochać swoje dzieci, a także uczyć się od nich.

Rośnie liczba dorosłych, którzy rozumieją, że nauczanie szacunku i pokojowej koegzystencji na świecie musi dokonywać się w rodzinie, poprzez własny przykład rodziców, którzy są w stanie wychowywać dzieci bez używania przemocy. W ubiegłym roku (przyp. red. 1998) Amerykańska Akademia Pediatrów wydała oświadczenie na temat szkodliwości kar cielesnych dla rozwoju emocjonalnego dziecka. Jeżeli bicie dzieci zostanie zakazane prawem – jak ma to już miejsce w dziewięciu krajach Europy – następna generacja ma szansę wyrastać bez strachu, upokorzenia i stłumionej nienawiści, a tym samym bardziej skłonna do poszanowania godności i życia własnego i innych ludzi. Taka postawa miałaby wielki pozytywny wpływ na zmianę ogólnej mentalności społeczeństw.


* Wykład został wygłoszony w roku 1999 r.

Tłumaczenie: Irena Koźmińska

Czytaj również