Artykuł oryginalnie zamieszczony w gazecie „Metro” w dniu 17/1/2011r.

Anita Karwowska: Uwaga — udziela pani wywiadu gazecie, która ideę żłobków mocno do tej pory wspierała.

Irena Koźmińska, Prezes Fundacji „ABCXXI — Cała Polska czyta dzieciom”: Doskonale rozumiem, jak bardzo młodym rodzinom potrzebna jest pomoc w opiece nad dziećmi. Jednak żłobki, zwłaszcza w formie proponowanej w ustawie, nie są dobrym pomysłem. To jak budowanie domów na terenach powodziowych — może i tanio, tyle że nikt nie zastanawia się, jakie będą skutki. Ustawę w Sejmie przyjęto błyskawicznie, choć wcześniej nie była ona konsultowana z psychologami i psychiatrami dziecięcymi. A oni są ustawie przeciwni.

A.K.: Jakie niebezpieczeństwa dostrzega pani w żłobkach?

I.K.: W pierwszych trzech latach życia dziecko potrzebuje matki, która jest biologicznie dostrojona do odczytywania i zaspokajania jego potrzeb i z którą powinno zbudować bezpieczną więź, będącą podstawą jego zdrowego rozwoju. Matkę może ewentualnie zastąpić niania, która będzie jedna, niezmienna, skupiona na dziecku i która nauczy się rozumieć jego sygnały i właściwie na nie reagować. Małe dziecko potrzebuje bezpieczeństwa, znajomego otoczenia i spokoju — zinstytucjonalizowana opieka tego nie zapewnia. W żłobku jest wiele zmieniających się opiekunek, żadna nie może dać wyłącznej uwagi, bo musi się zajmować grupą dzieci. Maluch pozostawiony nagle w żłobku ma poczucie, że świat się kończy, bo kochana, najbliższa osoba go zdradziła. Brak szansy na zbudowanie bezpiecznej więzi może wywołać zaburzenia emocjonalne na całe życie. Tak działa mechanizm przywiązania, a wszystko, co dzieje się we wczesnym dzieciństwie, zapisuje się w mózgu najmocniej. Grozi nam więc, że tworząc na masową skalę żłobki, wychowamy pokolenie z problemami — żyjące w lęku, pozbawione empatii i wrażliwości moralnej, podatne na uzależnienia, manipulujące, które nie ma zaufania do siebie i innych.

A.K.: W liście do polityków napisała pani, że priorytety młodych rodziców, sprowadzające się głównie do spraw finansowych, stoją w konflikcie wobec dobra ich dzieci. Coraz więcej osób z mojego pokolenia uświadamia to sobie i rezygnuje z rodziny.

I.K.: Dziś strasznie trudno być rodzicem. Dodajmy, że dzieckiem też. Młoda matka musi zmierzyć się z szeregiem argumentów, które przemawiają za tym, by oddać maleńkie dziecko komuś pod opiekę. Chce przecież utrzymać pracę, spłacać kredyty. Wierzę jednak, że gdyby młode matki miały większą świadomość tego, jak ważne jest budowanie bezpiecznej więzi w pierwszych latach życia, to może skłonne byłyby trochę odpuścić i zostać z dzieckiem dłużej.

A.K.: Tylko jak, skoro jesteśmy pozostawieni z tym problemem samym sobie?

I.K.: No właśnie. Posłowie przyjęli tę ustawę szybko i niemal jednogłośnie, bo liczą, że żłobki przyczynią się do poprawy sytuacji ekonomicznej kraju i zwiększą przyrost naturalny. Natomiast nie podjęto wysiłku, by realnie pomóc młodym rodzinom.

A.K.: Jaką pomoc pani proponuje?

I.K.: Na przykład wsparcie finansowe dla matek, by realnie mogły zadecydować, czy zajmą się dzieckiem same, czy zatrudnią nianię, na którą teraz ich nie stać. Taka pomoc istnieje w Czechach czy Szwecji.

A.K.: Nasza rozmowa dostarczy rodzicom jeszcze więcej dylematów. Bo co ma zrobić ta młoda matka, która musi zarabiać, a jednocześnie słyszy, że jeśli zostawi dziecko w żłobku, tańszym niż niania, to skrzywdzi je na całe życie?

I.K.: Zdaję sobie sprawę, że to trudny dylemat. Dlatego, jeśli tylko da się zapewnić dziecku opiekę jednej, stałej, ciepłej osoby — może cioci, może babci — to będzie dla dziecka dużo lepsze niż żłobek. Jeśli jest możliwość, warto zmniejszyć wymiar własnego czasu pracy lub pracować w domu. A najlepiej poświęcić przynajmniej te dwa lata, by pobyć z dzieckiem. Czas naprawdę szybko płynie, a zaniedbania w budowaniu więzi są później nie do odrobienia. Mam jednak poczucie, że do pokolenia trzydziestolatków, którzy sami byli wychowywani przez zabieganych rodziców, nawoływanie do osobistej opieki nad dzieckiem może nie przemawiać. Dziś zresztą priorytety są inne, niż miały starsze pokolenia. Dziecko takim priorytetem już chyba nie jest.

A.K.: Może priorytety zmieniają się, bo nie wytrzymujemy tej presji?

I.K.: Pewnie tak. Trudno wybrać tradycyjny model wychowania, gdy cały świat pędzi. Koleżanki mają nianie albo oddają dzieci do żłobka — i robią karierę, więc ja nie mogę być gorsza, nawet jeśli wolałabym zostać w domu z dzieckiem. Obawiam się, że to kierunek nieodwracalny i jeśli poważnie nie zadbamy o interes dzieci, to kolejne pokolenia będą miały coraz więcej problemów emocjonalnych. Tym bardziej że rozluźniają się więzi międzypokoleniowe, które kiedyś chroniły dzieci. Nawet z opieką babć sprawa nie jest prosta, bo przecież wciąż słyszą, że mają jak najdłużej pracować, by zarobić na emeryturę. W efekcie mamy zaganianych rodziców, zajętych dziadków i będziemy mieć dzieci upchnięte na długie godziny w instytucjach zastępujących dom. Każdy osobno.

A.K.: Pani argumenty są dla państwa tym bardziej nie do przyjęcia, że 30-procentowego „użłobkowienia” maluchów wymaga od nas Unia Europejska.

I.K.: Jest taki trend, by dzieci były jak najszybciej dorosłe, jak najwcześniej szły do przedszkola, do szkoły. Skracamy im dzieciństwo, nakładamy na nie coraz większe obciążenia. To się odbija na kondycji psychicznej młodego pokolenia. Nie bez przyczyny mówi się o rozdygotanym emocjonalnie pokoleniu emo. Nastolatki na zachodzie mają wszelkie możliwe zaburzenia, a nasze je doganiają. Choroby cywilizacyjne — nerwice, autyzm, alergie, wady kręgosłupa — też są dla dzieci coraz większym zagrożeniem, a wywołują je: brak więzi z rodzicami, stres, brak ruchu, przetworzone i pełne toksyn jedzenie, godziny przed ekranem telewizora lub komputera. Postęp cywilizacyjny nie służy dzieciom. W Wielkiej Brytanii autyzm rozpoznaje się dziś u jednego na sto dzieci, a kiedyś był rzadkością. Nie jestem więc zwolenniczką przyjmowania pod dyktando rozwiązań, które są ewidentnie szkodliwe.

A.K.: Jakie poprawki w ustawie mogłyby poprawić ochronę dziecka?

I.K.: Rzetelne poinformowanie rodziców na temat potrzeb rozwojowych dziecka i skutków zaburzeń więzi. Skrócenie pobytu dziecka w żłobku — przewidziano 10 godzin dziennie z możliwością przedłużenia! Wprowadzenie okresu adaptacji, kiedy rodzice mogliby przychodzić wraz z dzieckiem na kilka godzin i oswajać je z nową sytuacją. Wymóg posiadania przez żłobki ogródka — trudno przecież trzymać dzieci przez cały dzień zamknięte w pokoju. Nadzór psychologa. Zaświadczenie od pediatry przy zapisie i po chorobie. Podniesienie dolnej granicy wieku — ustawa przewiduje, że do żłobka będą trafiały dzieci od dwudziestego tygodnia. Widziałam w żłobku maluchy kilkumiesięczne — to był smutny widok.

A.K.: Swoją kampanię prowadzi pani w państwie, którego premier powtarza: „Żłobki są moją obsesją”.

I.K.: Wierzę w sens działań podnoszących świadomość. Może krok po kroku dojdziemy do lepszych rozwiązań.

Czytaj również