Bogusława Sochańska – polska tłumaczka i eseistka, dyrektorka Duńskiego Instytutu Kultury w Warszawie.


1. Wszyscy w dzieciństwie poznawaliśmy baśnie Andersena. Pozostały w naszej pamięci jako piękne, ale bardzo smutne. Pani tłumaczenie – pierwsze bezpośrednio z języka duńskiego ̶ ujawnia nowe aspekty zawarte w tych utworach. Okazuje się, że Andersen ma wielkie poczucie humoru, lubi też bawić się słowem. Jak to się stało, że poprzednie tłumaczenia utrwaliły w naszej świadomości Andersena jako autora niezwykle ponurego?

B. S.: Cóż, było kilka przyczyn. Po pierwsze, tłumaczenie przez język trzeci zawsze wiąże się z dużym ryzykiem. Nie wiadomo przecież czy osoba, która tłumaczyła utwór na ten język (w przypadku baśni Andersena był to głównie niemiecki), wykonała swoje zadanie jak należy. Jeśli popełniono błędy, lub coś źle zrozumiano, to te błędy i nieporozumienia „dziedziczył” ten, kto tłumaczył na kolejny język. Poza tym zdarza się, że coś jest nieprzetłumaczalne na jeden język, a z powodzeniem da się przełożyć na inny. Ale w przekładzie, z którego korzysta kolejny tłumacz to, co napisał autor, zostało już przerobione i do kolejnego języka trafia wersja pierwszego tłumacza.

Najważniejsza przyczyna to jednak niezrozumienie oryginału przez tłumaczy i ich błędy, a także świadome manipulacje, „poprawianie” autora, wygładzanie, dopasowywanie do obowiązujących konwencji. Andersena dość szybko przystosowano do roli wychowawcy i nauczyciela dobrych manier, żartowniś zaś nie pasuje do takich ról, a już z pewnością nie pasował w dawnych czasach, gdy powstawały do dzisiejszego dnia wydawane u nas przekłady (np. Cecylii Niewiadomskiej, Marii Glotz – oba sprzed ponad stu lat), czy Stefanii Beylin i Jarosława Iwaszkiewicza z lat 50. XX w. – proponuję porównanie mojego, wiernego oryginałowi tłumaczenia baśni Motyl z tłumaczeniem J. Iwaszkiewicza).

Najogólniej mówiąc, proza Andersena, często pełna swoistego humoru i dynamiki, kiedy indziej poetycka, została zaprzęgnięta do kształtowania wrażliwości, moralności i języka młodego czytelnika. Zmieniano więc styl, m.in. styl wypowiedzi bohaterów, ze swobodnego, codziennego, na literacki, salonowy, przywoływano do porządku czasem szaloną wyobraźnię autora, i tak dalej, wszystko po to, by dopasować dzieło pisarza do powszechnie przyjętego wyobrażenia o jego baśniach jako utworach mających służyć wychowaniu dzieci.

No, ale jest jeszcze jedna rzecz – powracający u Andersena temat śmierci, to także zaciążyło na jego wizerunku. W XIX w. śmierć nie była tak jak później – i jeszcze dziś – tematem tabu, bardzo często umierały dzieci i ludzie młodzi, w ogóle umierało się „łatwo” i szybko, rodziny traciły nierzadko po kilkoro dzieci. A Andersen pisał o wszystkich aspektach życia, a więc także o śmierci – i między innymi dlatego jego utwory okazały się wieczne. Dziewczynka z zapałkami, niejako „twarz” pisarza u nas, budzi silne emocje, ale to właśnie między innymi dlatego przenosimy z dzieciństwa w dorosłość pamięć o tym pisarzu, podczas gdy zapominamy dziesiątki innych, którzy opowiadają o sprawach błahych.

Radzę jednak zajrzeć do mniej znanych baśni i opowieści, jak To pewna wiadomość!, Ojciec wie najlepiej czy Mały Klaus i duży Klaus, przy których naprawdę można się pośmiać (tak, właśnie tak należy czytać ostatnią z wymienionych baśni!), albo do opowiadania Kaleka i wielu innych, w których można znaleźć wiarę, nadzieję, siłę i optymizm. Taki jest właśnie mój Andersen, tak go odbieram.

2. Myślimy też o Andersenie jako autorze utworów dla dzieci. Pani podkreśla, że są one pisane także, a nawet przede wszystkim dla dorosłych. Zatem jest to idealna lektura do rodzinnego czytania. Co znajdzie w tych baśniach dorosły, czytając je swoim dzieciom?

B. S.: Przede wszystkim znakomitą literaturę. Utwory Andersena to perełki. Wytrawny czytelnik dostrzeże walory ich kompozycji i języka, każdy może nacieszyć się humorem, wyrażoną aluzyjnie krytyką różnych odcieni niedoskonałości dorosłych, wielu czytelników doceni ich poezję, a także przesłanie. Oczywiście, przesłanie Andersena oddaje jego światopogląd i jego wrażliwość na świat i na ludzi, nie każdego musi przekonać chrześcijańska wizja życia, które ma swoją kontynuację po śmierci i między innymi poprzez to wyższy sens. Ale sądzę, że każdy musi poczuć się lepiej po lekturze, która akcentuje urodę świata i dobro w człowieku (często reprezentowanym przez zwierzęta, rośliny czy przedmioty). Nie bez powodu są to utwory, które po Biblii mają największą w świecie liczbę przekładów na języki obce – i to we wszystkich kręgach kulturowych, także tych dalekich od świata chrześcijańskiego.

3. Wśród 164 baśni, które Pani przetłumaczyła, wiele jest całkiem nieznanych. Proszę podać te, które lubi Pani szczególnie, które koniecznie trzeba poznać.

B. S.: Nie wspomnę tu o tych, które znają wszyscy; nie bez powodu, spontanicznie, wymieniałam wyżej właśnie te, a nie inne utwory. Ale uwielbiam też na przykład Serdeczny żal, krótkie i trochę przewrotne opowiadanko adresowane głównie do dorosłych czy atrakcyjne dla wszystkich grup wiekowych Wzgórze Elfów i Śniegowego bałwana (gdzie, podobnie jak w baśni Motyl łatwo zauważyć podwójny adres – przekaz czytelny dla dziecka i ten drugi, czytelny tylko dla dorosłego, do tego z rzadkimi u Andersena odniesieniami do erotyki). Mam też dwie ukochane, przepiękne poetyckie opowieści należące do utworów dłuższych, do rozłożenia na kilka czy kilkanaście czytań (mam na myśli czytanie na głos, choć sam Andersen niejednokrotnie czytał je przyjaciołom w całości); to Lodowa Pani i Opowieść z wydm, obie atrakcyjne dla dorosłych i dla starszych dzieci.

Rodzinne czytanie to….
jedyny w swoim rodzaju czas wzajemnej bliskości i wspólnego szybowania w świat wyobraźni.

Czytaj również